Może nie najlepszy, ale ma w sobie to "coś", coś prawdziwego, unikalnego, co go odróżnia od całej reszty.
"Aktorzy dzielą się na tych, którzy swoją osobowość przemieniają i na tych, którzy ją utrwalają. Mnie interesuje bardziej aktorstwo z zachowaniem pewnych cech indywidualnych. Zdaję sobie sprawę, że to i trudne i niebezpieczne" - mówił Cybulski. (cytat w "Film" 1987 nr 02).
Myślę, że to mu się udało. Za to go szanuję.
Dla mnie również. Jego zdecydowanie przedwczesna śmierć była największą stratą w historii polskiej kinematografii. Fenomenalny talent, niezwykła osobowość. Mieliśmy wiele gwiazd kina, ale tylko on był ikoną. Symbolem swojego pokolenia.
Jego kariera po "Popiele i diamencie" dowodzi jednego, że by się w końcu zapił. W drugiej połowie lat 60 widać już wyraźnie, że Cybulski był symbolem innej epoki w kinie i jego czas przeminął. Z grzeczności, po znajomości i ze wspomnieniem Chełmickiego otrzymywał wciąż rólki ale trajektoria jego kariery to było ewidentnie opadanie a nie wznoszenie się. To naturalna kolej (nomen omen) rzeczy. W Hollywood również następuje zmiana warty. I Ci o których mówiło się, że byli wow stają się reliktami swojej epoki, nudnymi klasykami. Cybulski zwyczajnie szybciej od innych się zestarzał. Jego wdzięk też szybciej wyparował, bo nie dbał o siebie a kamera jest bezlitosna. Nie trzymając formy, nie mieli też na niego innych pomysłów niż małe role gdzie mógł się pokazać. Jaki więc Oscar? Za co?