Pewnie wielu kinomanów oburzyłoby się widząc, że nazywam "genialnym" reżysera, który nie cieszy się światową sławą i którego większość filmów to produkcje telewizyjne, jednak Poliakoff wypracował sobie taki styl, że trudno mi znaleźć inne słowo, by go określić.
Moja przygoda z jego filmami zaczęła się mini-serialem "Perfect Strangers", który zamierzałam obejrzeć wyłącznie dla dwóch aktorów - Toby'ego Stephensa i JJ Feilda. Jednak film był fascynujący sam w sobie - historie rodzinne, dotyczące bliższej bądź dalszej przeszłości, nie powiązane ze sobą wzajemnie, a jednak tworzące spójną całość... Film wzruszający w nienachalny sposób. Po tym poszły kolejne - "Lost prince", "Capturing Mary", "Joe's palace", "Gideon's daughter", "Friends and Crocodiles" - wszystkie wciągające i przyjemne w oglądaniu, a przy tym niełatwe, pokazujące różne sprawy z niezwykłej perspektywy, czasami tak jakby przypadkiem, jakby ukazanie danej kwestii nie było celem reżysera. Po jednokrotnym obejrzeniu trudno dostrzec mnogość wątków, tym bardziej że często nie są ze sobą związane, a czasami tylko lekko zarysowane jednym zdaniem, wydarzeniem, postacią... Całość jest subtelna, a przy tym wymagająca skupienia i zastanowienia się. Nie ma chyba innych filmów, które robiłyby na mnie identyczne wrażenie.
Jak najbardziej się z Tobą zgadzam, tyle, że ja jeszcze dodałabym do filmów, które wymieniłaś "Glorious 39". Naprawdę niesamowicie zrobiony, wciągający i wymagający myślenia:) Naprawdę polecam.