Oglądalem go kilkanaście razy na VHS i jeszcze mi sie nie znudził. To coś więcej niż zwykły film karate. Na jego niesamowity klimat wpływa to, że wojowników nie grają Japończycy, albo Chińczycy z ADHD 5 stopnia, którzy więcej czasu spędzają w powietrzu niz na ziemi i machają łapami, jakby wpadli w rój pszczół ( jak to w takich produkcjach bywa ), tylko ludzie którzy sprawiają wrażenie poważnych i opanowanych.
A wiesz, że w tym filmie miał grac Bruce Lee ? Mial sie zwac "The Silent Flute". I znowu - choc tym razem już bez starty - role Bruca pzrejal Carradine.